piątek, 9 kwietnia 2010

"Paragraf 22", Joseph Heller, film w reż. Mike'a Nicholsa.

"Paragraf 22" to książka, którą warto znać. Rozumiem, choć z trudem, że nie każdy musi uznać ją za rewelację. Ok. Na przykład ja, zabrałam się za to raz i nic, umarłam z nudów na pierwszych stronach. Dzień później tak mnie wciągnęło, że z trudem zmusili mnie, żeby nie brać tej książki na Pasterkę.
Czy muszę zaznaczać, że koszulka z napisem "love Yossarian" byłaby jak najbardziej wskazana?

"Pamiętajcie! Jesteście żołnierzami armii Stanów Zjednoczonych! Żołnierze żadnej innej armii nie mogą tego o sobie powiedzieć!"
(cyt. z książki)


Bezsens procedur w armii, może "Paragraf 22" powinien być lekturą obowiązkową dla młodych wojskowych? I ogromny baner "w co się pakujesz, głupcze?" nad wejściem do stołówki.
Weźmy chociażby doktora Daneeka, który zginął w rejestrze, ale nie w rzeczywistości. I Milo, który handlował spadochronami, albo Dunbar, którego zniknęli. I moi trzej ulubieńcy (poza Yossarianem oczywiście), Orr ćwiczący zestrzeliwanie się w samolotach, Wielki Wódz White Halfoat oraz Major Major, którego można było odwiedzać tylko wtedy, kiedy go nie było.
Generalnie ta książka to majstersztyk, złożenie miliona historyjek o wojnie i armii, przy których równie dobrze można się śmiać, co płakać.
I nie wyobrażam sobie, jak można się "Paragrafem 22" znudzić, ja go czytałam kilka razy i zapewne przeczytam jeszcze kilka.

Oczywiście książkę, która opiera się dużej mierze na zabawach językowych i niezliczonych, absurdalnych dialogach, ciężko przełożyć na ekran. Szczególnie, że mnogość wątków starczyłaby na kilkanaście filmów. Mike Nichols podjął próbę, rzekłabym, całkiem udaną. Ale... (zawsze to ale się wciśnie).
Mam wrażenie, że bez znajomości książki, wersja filmowa musi być nudna i odrobinę niezrozumiała. Na pewno uproszczona, pominięto wiele wątków i nie wiem czy ze względu na to, że film ma już swoje lata (produkcja z lat 70tych), czy właśnie przez lekkie osłabienie nastroju związane z tymi skrótami reżysera - film nie ma tak silnego wydźwięku jak książka. Nie ta atmosfera, delikatniejszy jest, wszystkie absurdy są nie tyle wygładzone, co jakieś takie... Mniejsze. Film wywołuje ironiczny grymas i krzywy uśmiech, może jedno westchnienie? Budzi nie te emocje, co książka.

Niemniej jednak Alan Arkin jako Yossarian zaprezentował się świetnie, młody Jon Voight niebezpiecznie przypominał mi Brada Pitta, a Orson Welles w roli generała Dreedle był wisienką na torcie.
I ma rozmach pewien, a to jest istotne przy filmach wojennych. Co prawda nie wiem, jak to się przekłada na lata 70te i ówczesną technikę, ale nie miałam wrażenia, że oglądam relikt przeszłości. Znaczy trochę miałam, ale ze względu na wiek aktorów. :)

Zdecydowanie polecam zacząć od książki, a film zostawić sobie w zapasie i obejrzeć chociażby dla Arkina (niesamowicie wdzięczny facet).

2 komentarze:

Elżbieta pisze...

Dzień dobry!
Tak, tak, koniecznie książka najpierw! Ja czytałam ją już wielokrotnie - i za każdym razem obiecuje sobie, że następny raz to będzie z notesem i ołówkiem w ręku, żeby nie dostać kolejnego zawrotu głowy kolejnością wydarzeń. I prawda, że film bez znajomości książki może być niezrozumiały, za to personalizacja i wizualizacja postaci przy następnym czytaniu daje znakomite efekty!

liritio pisze...

Dobry wieczór :)
Faktycznie, ilość postaci, te wszystkie wydarzenia, plączą się niemiłosiernie. Z postaciami pomniejszymi miałam problem, nadal mi się myliły w trakcie czytania.
Natomiast wizualizacja Yossariana jako Alana Arkina na pewno daje dużo przyjemności :)

Prześlij komentarz