
Ale to mi się jeszcze nie zdarzyło, żebym sięgała po książkę zachęcona zwiastunem filmu nakręconego na jej podstawie, starając się uprzedzić premierę.
Zwiastunem cieszyłam się nie tak znowu dawno, książkę połknęłam w tempie szybkim i już mogę wszem i wobec głosić radość z poznania Johna Le Carre i jego Smileya.
Oto on, George Simley, emerytowany (niezbyt dobrowolnie) agent wywiadu brytyjskiego. Starszy, grubszy, bardziej ponury i na pewno mniej czarujący, niż każdy porządny 007. Ale czytając Le Carre'a schowajcie 007 w piwnicy, tutaj szpiedzy są brzydcy, zrzędliwi, przemarznięci od sterczenia przed cudzym domem i zaplątani w polityczno-podwórkowe rozgrywki, w których stawka jest... no cóż, większa, niż życie (wybaczcie, musiałam :)
Smiley kaszląc nad kawą i papierosem wertuje stosy makulatury - tak albo inaczej zdobytych akt - szukając "kreta", szukając człowieka stojącego wysoko w hierarchii Cyrku (jak uroczo, "cyrkiem" nazwać wywiad...), który od lat sprzedaje się moskiewskim przeciwnikom, i którego znalezienia jest bliżej, niż kiedykolwiek wcześniej. "Druciaż, krawiec, żołnierz, szpieg" to przede wszystkim świetnie napisana powieść szpiegowska. Naprawdę świetnie. Skonstruowana niby prosto, ale wspomnienia i domysły poszczególnych bohaterów tworzą pętlę w czasie, która na końcu musi się zacisnąć na czyjejś szyi.
Ale nie szukajcie w niej sensacyjnej akcji, tego brak. Są jedynie podziurawione czasem powroty do przeszłości, która w niczym nie przypomina brawurowych wyczynów oddziałów specjalnych, raczej improwizowane urywki z życia przemytnika.
Do mnie trafili przede wszystkim bohaterowie, tak już główka pracuje, że Liritio zawsze się skoncentruje na ludziach. A ich ilość jest skomplikowana, te wszystkie nazwiska, pseudonimy, gra w "kto jest kim", początkowo owo nagromadzenie nazwisk nawet utrudniało mi czytanie, kiedy jednak zapominałam kim był kto.
Byli agenci, aktualni agenci, nieżyjący agenci... Każdemu z nich Le Carre dorobił historię, osobowość i twarz, ja się w owej szczegółowości zakochałam, chociaż opisywane czasy ziemnej wojny nie napawają czytelnika optymizmem, podobnie jak średnio radosne są postaci wokół Smileya, jak i sam Smiley.
Smiley przedziera się przez siatkę faktów i kłamstw, pomaga mu niejaki Peter Guillam, dawno temu zwerbowany przez Smileya do Cyrku. Pomaga mu niejaki Mendel, pomaga mu kilku innych ponurych panów i jedna oszalała kobieta. We wspomnieniach plącze się geniusz i paranoik - Kontrola, poprzedni szef Cyrku, a przed Smileyem murem bronią sekretów Cyrku panowie Druciaż, Krawiec...
I jeszcze mój faworyt, Jim Prideaux, początkowo osobliwy nauczyciel na angielskiej prowincji. Potem kto? Dowiedzcie się sami. Smiley jest bardzo interesującą postacią, podobnie jak kilku innych panów powołanych do życia przez Le Carre'a, ale Jima w moich oczach nikt nie pobije. Samotniczy, pijany, niegroźny... Prideaux udał się najpiękniej, chociaż C. twierdzi, że tutaj dochodzi do głosu mój poplątany romantyzm.
Na premierę ekranizacji czekam teraz z jeszcze większą niecierpliwością, cóż z tak dobrej książki stworzyli? I jeszcze bardziej radosna czytam obsadę, kiedy już wiem, kto i co i gdzie i jak. I Mark Strong w roli Jima Prideaux cieszy mnie niezmiernie. Ale dobrze, nie tylko Mark Strong, nazwiska Oldman, Firth, Hardy, Hurt, Hinds... To będzie dobry film.