Film „Dwoje na drodze” – tytuł zdecydowanie lepiej brzmi po angielsku – zaskoczył mnie niezwykle pozytywnie. Jakoś zawsze miałam stały pogląd na wszystko w czym gra Hepburn, że są to filmy leciutkie jak mgiełka i bez większych fajerwerków, ale za to ładne wizualnie i z przyjemną akcją. A tu niespodzianka!
O ile również „Two for the Road” oferuje dużo radości dla oczu (ładne plenery południowej Francji, przystojni aktorzy lat 60tych i oczywiście ubrania Audrey, mrrau), jakości wizualnej w pełni dorównuje tym razem poziom akcji. Ot, szok.
W skrócie, film opowiada historię pewnego małżeństwa, które niczym się nie wyróżnia. Nie kochają się zbyt mocno, ale i nie kłócą zbyt często. Nie mają zbyt wielu problemów, ale usłane różami ich życie nie jest. Przeciętna para, jakich wiele. Świetnym pomysłem było poprowadzenie akcji skacząc w czasie. Nie chronologicznie, od ich pierwszego spotkania, do czasów kilkanaście lat później, kiedy są już sporo po ślubie, mają córkę i emanuje z nich irytacja nierozwiązanymi problemami, które każde małżeństwo ma prędzej czy później. A po drodze jeszcze akcja zahacza o ich podróż prawie że poślubną i kilka lat późniejszą, oraz jeszcze jedną, z dzieckiem. W sumie wątkiem łączącym te wszystkie skoki jest jazda samochodem przez Francję i odwiedzane hotele i hoteliki wszelkiej maści.
Ponieważ te skoki w czasie komentują same siebie, film jest świetną zabawą, kiedy najpierw bohaterowie żartują sobie ze starych małżeństw, a potem, kilka lat później zachowują się identycznie, a podobne sytuacje ukazywane są w zupełnie innym świetle. Czas zmienia wszystko. Generalnie te pocięte kawałki idealnie do siebie pasują, przedstawiając zmiany zachodzące w długoletnim związku. Cudeńko miejscami, „Two for the Road" – jak wszystkie filmy z Hepburn – ma swój specyficzny urok, który dodaje nie do końca rozrywkowej akcji lekkości, a odbiór filmu staje się przyjemniejszy. I dzięki Bogu, bo miejscami stwierdzałam, że po obejrzeniu „Two for the Road” w instytucję małżeństwa można nieco zwątpić. Podobno również „Droga do szczęścia” przerażała wizją małżeńskiej „radości życia”, ale „Two for the Road” to na pewno kino o kilka stopni lżejsze, co nie zmienia faktu, że i tak znajdzie się w nim odrobinę psychologicznej analizy problemów w związkach. A widzom się zimno robi, kiedy porównają historię z ekranu, z własną :)
piątek, 17 kwietnia 2009
"Two for the Road", reż. Stanley Donen.
Etykiety:
Audrey Hepburn,
dramat,
film,
komedia,
stare kino,
USA
0 komentarze:
Prześlij komentarz