Przez ostatni tydzień miałam lekkiego pecha do książek. No dobrze, może trochę dłużej, niż tydzień. Najpierw to nieszczęsne „Jedz, módl się i kochaj”, którego nawet wolę nie komentować. A zaraz potem w rączki wpadł mi „Nowy Jork. Przewodnik niepraktyczny” pani Sławińskiej. W sumie już chyba wolałam Elizabeth Gilbert, która nie pasowała mi absolutnie, ale przynajmniej trochę mnie bawiła. Podczas gdy pani Sławińska po prostu wykręciła mnie na drugą stronę swoim… Wszystkim.
Oczywiście ma ta książka jedną zaletę. A nawet dwie. Rzeczywiście tytuł nie kłamie, jest to przewodnik niepraktyczny, ale z założenia bardzo interesujący – taki zbiór prywatnych odczuć i wspomnień. Ulubione miejsca, ciekawostki z życia miasta, wtrącenia z architektury i mnóstwo ludzkich charakterystyk. Z założenia fantastyczna sprawa, jakby informacje Sławińskiej przekazał ktoś inny, na pewno wyszłoby cudeńko, część z jej obserwacji jest naprawdę ciekawa.
Tylko niestety styl autorki jest nie do zniesienia. Podejrzewam w skrytości ducha, że sama autorka również może być nie do zniesienia. Jak również nie wątpię, że jeżeli komuś jej osobowość pasuje – książką też się zachwyci. Ale ja nie cierpię zarówno przeintelektualizowania, sztucznej oryginalności – jak ja kocham ludzi „alternatywnych”, w większości są koszmarem – pretensjonalności i tego całego… Nie wiem jak to określić. Jakby z jednej strony potwornego zadufania w sobie, ale z drugiej strony niskiej samooceny, którą trzeba podbudowywać przynależnością do jakiegoś rodzaju „elity”, kliki, nie wiem czego. W każdym razie według Kamili Sławińskiej taką elitą są Nowojorczycy. I pięknie, ja się nie znam, w Nowym Jorku nigdy nie byłam, chociaż już od dłuższego czasu moim marzeniem jest tam pojechać. Ale Nowy Jork według „Przewodnika niepraktycznego” wcale nie jest miastem, które chciałabym odwiedzić. Sztuczna egzaltacja i puch marny. Po prostu Sławińska jest definiowana przez jakieś ambitne kawiarnie, w których przesiaduje, a jest to absolutnie bez sensu. Charakter powinien mieć człowiek sam z siebie, nie nabierze go niezależnie do jak fantastycznej kawiarni wejdzie, jak niezwykle zwykłej ulicy nie opisze i jak bardzo niepraktyczny przewodnik po Nowym Jorku wyda.
Dobra, starczy, wspomniałam przecież o jeszcze jednej zalecie.
Jedną z ciekawszych części tej książki jest fragment nie tyle o Nowym Jorku, co o zmianach społecznych wśród emigrantów. Tak, to mnie naprawdę zainteresowało, jak ci ludzie sobie radzili kiedyś, jak to robą teraz, przed i po wejściu do Polski kapitalizmu. W skrócie: „stara” i „nowa” emigracja, wskaż podobieństwa i różnice. Acha, ta część była niezła. Niestety szybko się skończyła.
8 komentarze:
:) Niezbyt zachęcająco ale przynajmniej prawdziwi. Osobiście nigdy bym po tą książkę nie sięgneła.
Chyba dla jednego ciekawego fragmentu nie warto nawet zabierać się za tę pozycję.
Zwłaszcza, że nie znoszę zadufania w sobie i zawyżonego poczucia własnej wartości połączonego z pychą oraz obnoszeniem się z przynależnością do jakiejkolwiek grupy (nie wspomnę już o elitach, chociaż tych grup nowojorskich elitami bym nie nazwała).
Ale wydaje mi się, że być może Pani Sławińska popadła w ów amerykański "stajl", z którego znana jest niestety duża część Polonii Amerykańskiej, a szczególnie ta młodsza (oczywiście nikogo nie obrażając).
Za taką książkę wypada mi tylko ładnie podziękować i... zabrać się za coś innego ;)
A ja wlasnie bylam ta ksiazka zachwycona i na mnie Slawinska zrobila bardzo dobre wrazenie. Zupelnie nie mialam poczucia ani przeintelektualizowania, ani pretensjonalnosci, ani silenia sie na nic, ani tym bardziej zadufania. NYC jest miastem jedynym w swoim rodzaju, moze trzeba tam pojechac, by zobaczyc, ze ona pisze prawde, bez sztucznosci. Byc moze gdybym czytala te ksiazke nie zobaczywszy Nowego Jorku, mialabym podobne odczucia, co Ty. Ale bylam tam dwa razy i ksiazka Slawinskiej po prostu przypomniala mi te cala magie Nowego Jorku, ktora tam dostrzeglam.
A elity nowojorskie sa bardzo szczegolne - ani mniejsze ani wieksze niz gdziekolwiek indziej, ale bardzo inne.
ciekawią mnie spostrzeżenia różnych ludzi na pewne obszary naszego świata. Nowy Jork - nigdy nie byłam - to dla mnie kosmos, inna planeta, tak przynajmniej mi się wydaje, chciałabym poczytać o tej metropolii bo chyba każdy kto tam pojedzie wraca zachwycony..
Kilkakrotie tą książkę przeglądałam w księgarni, ale ze względu na cenę jednak się nie skuszę, natomiast jeśli będzie w bibl chętnie porównam swoje wrażenia.
Med-ola, faktycznie, nie zachęcam :) ale też całkowicie nie odrzucam tej książki, jestem pewna, że może się podobać. Tylko nie do końca wiem dlaczego.
Claudette, o Polonii Amerykańskiej nie mam najbledszego pojęcia, w Stanach nigdy nie byłam, ale styl Kamili Sławińskiej naprawdę mnie zniechęcił. Możliwe, że po prostu wszyscy nowojorczycy przejawiają taki a nie inny pogląd na wyjątkowość tego miasta (które na pewno jest wyjątkowe) i rzuca im się to na kontakt z resztą świata.
Chihiro, właśnie to mnie zawsze zadziwia w ludzkich opiniach, że mogę zgadzać się z Tobą w tylu kwestiach i mieć całkowicie odmienne zdanie w jakiejś innej :) Ja nie odmawiam Nowemu Jorkowi magii - wręcz przeciwnie, myślę, że przeceniam to miasto, jako niesamowite miejsce do życia, taki międzykulturowy kocioł, gdzie każdy może być u siebie. Ale Sławińska, mam wrażenie, pisałaby tak samo o wszystkim, co uznałaby za "swoje". Jej pretensjonalność chyba nie wynika z faktu, że mieszka w Nowym Jorku.
Natomiast zazdroszczę aż dwukrotnej tam wizyty :) za to ciekawi mnie, co jest szczególnego w nowojorskich elitach?
2lewastrona, ja też lubię czytać o wrażenich innych, szczególnie z miejsc, których nie widziałam i tylko cudze oczy mogą mi je przybliżyć. A o Nowym Jorku chętnie przeczytałabym jakąś jeszcze książkę, może lepiej bym trafiła w swoje gusta :) Zaczynam być ciekawa opinii o tej książce, bo przejrzałam kilka recenzji i wydają się bardzo podzielone.
No wlasnie, mnie tez to zawsze zadziwia, jak bardzo ktos moze byc podobny do mnie w jednej kwestii i odmienny w drugiej...
Co jest szczegolnego w nowojorskich elitach? Wydaje mi sie, ze przede wszystkim to, iz uwazaja sie za pepek swiata. Tak naprawde malo obchodzi je, co inni o nich mysla (choc to takze dotyczy elit brytyjskich). Uwazaja, ze maja monopol na slusznosc (co akurat bardzo odroznia je od elit brytyjskich). A przy tej obojetnosci na swiat pozanowojorski, zadziwia ich, ze nie wszyscy na swiecie tak sie nimi samymi interesuja, ze nie wszyscy znaja nazwiska liczace sie w NYC i wydajace opinie. Autentycznie wiele osob stamtad zszokowanych jest, ze nie caly swiat bije sercem Ameryki i nie caly swiat zapatrzony jest w Nowy Jork jako kreatora wszystkich mozliwych trendow na swiecie.
Chihiro, brzmi... hmm, niezwykle zachęcająco :) chyba już wolałabym te brytyjskie. Chociaż nie zaprzeczę, że zawsze przynależność do jakiejś grupy/elity nagle odwraca kąt patrzenia o 180 stopni. Jak towarzystwa wazejmnej adoracji, na które się patrzy wilkiem, dopóki się samemu do nich nie należy.
Dla mnie nieznośna była egzaltacja autorki, Boże, jak ona ten Nowy Jork kocha, jaki jest cudowny, wspaniały, boski, a ona wybrańcem losu, że mieszka w najwspanialszym miejscu na świecie, takim wspaniałym, cudownym, boskim, magicznym.
Prześlij komentarz