środa, 20 stycznia 2010

"How to Talk to a Widower", Jonathan Tropper

Właśnie zauważyłam, że ta książka została przetłumaczona na polski. Kupiłam ją w drodze na lotnisko, żeby mieć co robić, kiedy C. będzie chrapał, zamiast dotrzymywać mi towarzystwa. I mile się zaskoczyłam, chociaż nie da się ukryć, że to trochę chick lit z wyższej półki i napisany przez mężczyznę.

Doug Parker to facet z problemami. Niedawno owdowiały, przed trzydziestką, z domem i synem swojej zmarłej żony na karku, oraz nieźle pokręconą rodziną Parkerów na dokładkę. Doug pogrąża się w rozpaczy po śmierci żony, ale powoli przez ten marazm zaczyna na nowo przebijać się jakaś chęć życia. Malutka, tycia, ale jednak.
Jego siostra bliźniaczka chce zostawić męża. Jego druga siostra właśnie wychodzi za mąż. Jego matka pije i właściwie ciągle jest pod wpływem lekarstw, w ten sposób stara się poradzić sobie z każdym kolejnym dniem u boku męża, który oszalał.
Słodki obrazek.

Właściwie o tej książce ciężko wiele napisać. Ot, lekka opowieść o wracaniu do żywych. O śmiesznostkach i małych dramatach, które pukają drzwiami i oknami, niezależnie od faktu, że właśnie szukamy najbliższego miejsca, w które chcemy wniknąć i pogrążyć się w rozpaczy.
Plusem Douga jest ironiczny dowcip, który czyni jego nieszczęście zjadliwym, bo każde najmniejsze roztkliwienie się Doug komentuje, kpiąc z otoczenia i samego siebie. I właśnie ta kpina ratuje książkę (oraz jeszcze może fakt, że akcja nie skupia się na pogoni Douga za tą jedyną, a bardziej na jego staraniach, żeby wszystko jakoś się ułożyło). Nie zaprzeczę, że „How to Talk to a Widower” to książka głównie o sercowo/matrymonialnych rozterkach. Ale gdzieś w tle przewija się całkiem niezły wątek rodziców Douga oraz całkiem niezłe komentarze do rzeczywistości po śmierci ukochanej osoby. Na ile wizja uczuć wdowca według autora odpowiada prawdzie, nie mam pojęcia. Mam jednak wrażenie, że nie jest aż tak głupia.

Książka jest śmieszna, lekka i nawet odrobinę przesłodzone zakończenie nie zabiło mojej radości wszystkimi dowcipami Douga. Oczywiście, że jest przewidywalna i oczywiście, że jej największą zaletą są ironiczne komentarze. Ale na jeden, dwa wieczory polecam, dla chwili oddechu od powagi życia.

I przez całą lekturę nie mogłam się pozbyć wrażenia, że Doug Parker jest niesamowicie podobny do Hanka Moddy’ego z „Californication”. Tak właśnie.

6 komentarze:

marpil pisze...

No to chyba muszę przeczytać, bo Moody'ego wielbię pasjami!

Marzena Zarzycka pisze...

A mi Hank nie przypadł do gustu:( Sztuczny i nadmuchany. I mało wiarygodne jest to, że wszystkie laski na niego lecą... No tak, ale to nie wpis o Californication":)

Pozdrawiam

liritio pisze...

Marpil, oczywiście to nie jest stuprocentowa kopia, ale czasem naprawdę jakby Moody wlazł w książkę :)

Inez, nadmuchany? Nie wiem, ja też bym chyba na niego poleciała :) albo i nie. Ale ogólny koncept faeta, który ma wszystko gdzieś, jest przystojny a przy tym jeszcze poraża ironicznym poczuciem humoru jakoś nie wydaje mi się chybiony, większośc kobiet na takich leci. Może po prostu Duchovny nie przypadł Ci do gustu?
Ale tak, to nie wpis o "Californication"

marpil pisze...

Teraz sobie myślę, po przeczytaniu Twojego komentarza na moim blogu, że masz słabość do takich facetów... Patrz Pabo :-)

Marzena Zarzycka pisze...

Pewnie tak... Każdy ma tam swoich bohaterów literackich/filmowych, do których po cichu wzdycha...

liritio pisze...

To żeście mnie podsumowały :) ale możliwe, że mam słabość do tego typu ludzi, cóż zrobić. Chociaż mam słabość do wielu bohaterów książek (kilku bohaterek również), to jednak pierwszy jest chyba Corso z "Klubu Dumas" - do niego to faktycznie bym wzdychała.

Prześlij komentarz