
Po recenzjach pełnych zachwytów wymagania rosną, a skoro "Bękarty wojny" mnie nie zawiodły, to już jest ich ogromny plus.
Tarantino uwielbiam za całokształt, ale jeszcze bardziej za drobny fakt, że najwyraźniej robiąc filmy, niczym się nie przejmuje. Kto inny mógłby nakręcić film o Aldo Apaczu, amerykańskim Żydzie, który dokooptował sobie grupę jemu podobnych żołnierzy i ruszył do Francji zbierać nazistowskie skalpy? Kto mógłby nakręcić taki film i przeistoczyć go w coś fajnego, a nie totalną porażkę klasy C?
Oczywiście "Bękarty wojny" mają swoje minusy. Oczywiście Tarantino ma na koncie lepsze filmy, ale nie w tym rzecz. Mnie rozkłada na łopatki sama idea tak absurdalnego scenariusza, z którego powstaje coś, co nawet trzyma się kupy. Już pomijam zabawy z historią.
Największy zachwyt wzbudził we mnie wcale nie wychwalany Christoph Waltz jako Hans Landa - Łowca Żydów. Chociaż nie przeczę, był niesamowity. Z jednej strony jak szeroko uśmiechnięty gospodarz teleturnieju, a z drugiej równie szeroko uśmiechnięty pułkownik SS, prawie szaleniec. Niewątpliwie Waltz sprawił się świetnie i chociaż nie znam jego filmografii, myślę, że można w ciemno uznać Hansa Landę za jedną z jego najlepszych ról.

Reszta się nie wybija, wszyscy na mniej więcej jednym, całkiem niezłym poziomie. Chociaż panie zdecydowanie gorsze, niż panowie. A to dziwne, bo normalnie Tarantino świetnie dopasowywał role żeńskie.

Tarantino nie pokazuje rzeczywistości. Nie pokazuje wielkich bohaterów, wielkich uczuć czy czegokolwiek innego, poza wielką, głośną zabawą w świecie ironii i zgryźliwości. I ja to lubię.
2 komentarze:
Ja też!
Bardzo mi się podobały "Bękarty wojny" :)
A mnie nie :(
Sorry...
Prześlij komentarz